Jest piękny słoneczny październik, prawdziwa złota jesień. Co prawda w nocy temperatura już spada do zera stopni, ale to nie powstrzymuje nas przed pomysłem wypadu na mazury, pod namiot oczywiście. Lecimy na trzy motocykle, Krystian na swym V-stromie 650, Waldziu na Transalpie i ja na R1200GS.
Tekst: Emil
Zdjęcia: Emil / Krystian
Dzień pierwszy – na Roś!
Spotykamy się pod sklepem u Waldzia w miejscowości Bobrowiec, ruszamy po godz. 14.
Jest plan aby dotrzeć grubo przed wieczorem do pola namiotowego nad jeziorem Roś. Słońce zachodzi już o 18-tej więc czasu nie ma za wiele. Początek trasy wiadomo nie jest zbyt ciekawy – trzeba wydostać się z Mazowsza.
Przekraczamy Wisłę w Górze Kalwarii i DK50 w tabunie tirów gnamy na Ostrów Mazowiecki. Waldziu w swej do złudzenia przypominającej policyjną, kamizelce odblaskowej świetnie toruje nam drogę. Ta monotonia trwała by dalej, gdyby nie mały incydent przed Brokiem. Waldziu gdzieś uciekł nam z przodu, miedzy mną a Krystianem jedzie jakiś samochód i tak 120 km/h wchodzimy w zakręt, za zakrętem wyrasta mi przed oczami zderzak gwałtownie hamującego auta, którego kierowca przestraszył się rowerzysty. Daję z całej siły w klamkę, abs interweniuje krótkimi impulsami. W lusterkach widzę mocno heblujące auto za mną, smród gumy. Wyhamowuję w bezpiecznej odległości, na następnym postoju składam hołd zaciskom hamulcowym. Krystian też dał radę ale musiał zastosować technikę z omijaniem przeszkody.
Za Ostrowem kierujemy się na Łomżę, ale do niej nie dojeżdżamy, w Śniadowie skręcamy na Nowogród i dalej skrótem, drogami lokalnymi jedziemy na Pisz. Zaczyna się robić ciekawie, zupełnie pusto na drogach. Wokoło pola po horyzont, rolnicy zbierający ostatnie plony, grupa jakiś dużych ptaków na rżysku szykuje się do odlotu… Ale nie bardzo jest czas na kontemplację, słońce już nisko a trzeba jeszcze rozbić obóz nad jeziorem.
W Nowogrodzie gubię drogę, na rondzie remont i ktoś poprzestawiał drogowskazy, pół godziny w plecy. Po wskazówkach od miejscowych udaje nam się złapać odpowiedni kierunek i przekroczywszy Narew dopadamy do DK 63 na Pisz. Nadciąga wieczór, temperatura spada, widzę dym z kominów na Piszańskich osiedlach, ludzie już rozpalają w piecach a my mamy tylko namiociki. Jeszcze chwila i widzimy jezioro, jadąc leśnym duktem szukam jakiegoś miejsca na obóz, nagle widzę coś po lewo, hamuję gwałtownie. Krystian się zagapił i krzycząc z przerażenia leci po piachu na swych szosowych oponach jak na łyżwach. Rozpierzchamy się po rowach aby w nas nie przywalił.
Finalnie znajdujemy pole biwakowe „Stoczek” zupełnie opuszczone, co nie dziwi o tej porze roku. Jest już mocna szarówka zarządzam priorytety, rozbijać się szybko, a sam szukam drewna na ognisko. Wszystko w około w lesie wyzbierane. Widząc zeschłe pokrzywy nad jeziorem wpadam na pomysł, że biwakowicze latem tam nie z pewnością nie szabrowali, i nie mylę się, znajduję mnóstwo zeschłych grubych olchowych konarów i pomniejszych gałęzi. Palimy spore ognisko, Krystian dumnie siedzi na swym krześle, które przytargał mimo mocnych ograniczeń pojemności bagażowej motocykla.
Waldziu polewa swoje pyszne destylaty. Ograniczam się w spożyciu, wiadomo nawigator musi być światły na drugi dzień, i nigdzie nie pojedziemy jak ktokolwiek wydmucha cokolwiek. 23:15 włączam cyferblat na motocyklu, widzę tylko +3c. Nagle ciszę nocną rozdziera przeraźliwy ryk jakiegoś zwierzęcia, potem kolejnego i jeszcze kilku. Odgaduję, że to jelenie mają rykowisko, nawołując w ten sposób samice. Straszymy Waldzia, że jego czerwony namiot z logo Coca-Cola zwabi mu rogate towarzystwo na noc. Grubo po północy, wypaliwszy wszystkie drewno kładziemy się spać. Chłopaki wypili więcej ode mnie więc już po chwili smacznie chrapią, ja niestety cierpię na bezsenność i prawie całą noc wsłuchuję się w odgłosy lasu, które niesamowicie pobudzają wyobraźnię. Z radością stwierdzam, że mimo temperatury oscylującej w okolicy zera stopni, w namiocie i śpiworze jest naprawdę ciepło. Zasypiam nad ranem, niedługo potem budzi mnie dźwięk pił spalinowych – jacyś drwale urządzili sobie wyrąb niedaleko.
Dzień drugi – mazurski objazd
Słońce już ładnie świeci rozpraszając nocny przymrozek, nad jeziorem stoją gęste mgły. Krystian wyciąga swoją kuchenkę gazową oraz… patelnię, tak patelnię! i smaży jajecznicę. Czasami mocno zastanawiam się gdzie on to wszystko mieści. Po obfitym śniadaniu zwijamy manele, juczymy motocykle. Wyciągam mapy topograficzne mazur i rysuję trasę. Żegnamy się z Rosiem, i w drogę.
Jest plan aby jechać wzdłuż wschodniego brzegu Śniardw, na ile to możliwe drogami szutrowymi. Za Piszem obijamy na miejscowość Zdory, w zdorach kierujemy się zgodnie z drogowskazem na punkt widokowy o tajemniczej nazwie półwysep Szeroki Ostrów. Prowadzi tam niesamowita droga polna, marzenie każdego ciężkiego endurowca. Jest susza, tylnymi kołami wzbudzamy kurz. Półwysep okazuje się niesamowitym, przepięknym kawałkiem ziemi mocno wciętym w Śniardwy. Ze sporego pagórka podziwiamy panoramę całego jeziora. Idealne miejsce na biwak, postanawiamy ruszać dalej ale pewnikiem jest, że wrócimy tu na noc.
Poprzez las piaszczystą drogą wpadamy na „wysoki brzeg” kolejne urokliwe śniardwiańskie miejsce. Brzeg rzeczywiście jest wysoki, na dole leżą duże, wypłukane z dna kamulce. Chciało by się dłużej pokontemplować ale widzę, że chłopaki są żądni dalszej jazdy więc daję sygnał do odjazdu. Zostawiamy największe polskie jezioro z tyłu. Za miejscowością Cierzpięty długim szutrem ciągniemy wzdłuż jeziora Buwełno, szutr jest wyłożony jakimś białym sypkim czymś, wzbudzamy ogromne tumany kurzu, widoczność tak spada, że musimy uważać aby na siebie nie powpadać. Za Miłkami śródwioskowym asfaltem, szwendając się, kilkakrotnie gubiąc drogę docieramy do jez. Kruklin. Za leśniczówką o tej samej nazwie, duktem, chyba legalnym bo szlabanu nie było, gnamy na Kruklanki. Po drodze napotykamy ruiny mostu, jest tak mocno spróchniały, że ledwo utrzymuje nasz ciężar.
Plan przewidywał że będziemy jechać dalej na północ, na Mamry i dalej za Węgorzewem drogą po dawnym torowisku, aż do granicy z Obwodem Kaliningradzkim, ale jest już popołudnie i czas zawracać na na biwak na półwyspie Ostrów szeroki. Tym razem chcemy zdążyć na długo przed wieczorem aby mieć czas na spokojnie rozbić obóz i trochę pobiesiadować.
Wypadamy na DK63 na Giżycko, potem jedziemy malowniczą trasą 643 brzegiem jeziora Niegocin a potem Jagodne. Jest już późne popołudnie, na mazurskich drogach zupełna pustka. Dla nas mazowszan przyzwyczajonych do ciągłego slalomu między czterokołowymi puszkami, taka sytuacja to miód na serce. Dołożyć to tego należy pomarańczowe, październikowe słońce przebijające się przez gęsto nasadzone, przydrożne drzewa obleczone czerwonymi liśćmi. Na Mazowszu już w zasadzie powycinano przydrożne drzewa.
Po drodze na chwilę stajemy na odpoczynek, przy moście przez kanał łączący jakieś jeziora, spotykamy całe rodziny łowiące małe rybki wielkości palca, jedna za drugą. Waldziu domaga się sklepu spożywczego, cóż mogę poradzić jak przy trasie nie było żadnego. W końcu dopadamy jakiś spożywczak, robimy zaprowiantowanie, jak również kupujemy mikroskopijne ilości napojów wyskokowych. Dziwi nas fakt że mimo trzech towarów na krzyż, wysokich cen, mrukliwego sprzedawcy patrzącego spode łba, sklep ma tak duży popyt. Parking pełny, całe stada grup dyskusyjnych za sklepem.
Udało się tak jak planowaliśmy, na Szerokim Ostrowie jesteśmy sporo przed zmierzchem. Gdy kończymy zakładać obóz całe Śniardwy robią się pomarańczowe, zaczyna się zachód słońca. Takiego intensywnego koloru nie widziałem nigdzie, nawet na najbardziej kiczowatej pocztówce z wakacji. No może sos ze słoja z gołąbkami które właśnie wsunął Krystian, miał podobny odcień.
Zbieramy drewno na bobrowym żerowisku, rozpalamy ognicho. Impreza nie trwa długo, głodowe racje napojów rozgrzewających skończyły się szybko. Tej nocy zasypiam bez problemu, szemranie jeziora robi swoje. O drugiej w nocy zaczyna się rykowisko, ale rogacz jest tylko jeden i już po godzince kończy swą pieśń.
Dzień trzeci – powrót
Poranek jest rześki, w nocy musiał być przymrozek, na namiotach są kryształki lodu. Nocna wilgoć z jeziora po przemaczała cały equipment. Rozkładamy wszystko na szybko rozpalającym się słońcu.
Krystian znów daje popis smażenia jajecznicy w warunkach polowych. Robi się na tyle sielsko, że żałujemy, że nie możemy zostać tu na cały dzień. Wygaszamy ogień, staramy się nic po sobie nie zostawić, nawet zbieramy śmiecie które były tu przed nami. Wczesnym przedpołudniem ruszamy w drogę.
Chcąc uatrakcyjnić trasę, zamiast gnać prosto na Warszawę odbijamy na wschód. Za Szczuczynem jedziemy malowniczą trasą z widokiem na Biebrzę. Zatrzymujemy się na chwilę i z tarasu widokowego podziwiamy ogrom biebrzańskich łąk. Po przejechaniu przez Wiznę kierujemy się na Bronowo, gdyż tam jest most przez Narew, a za mostem nic tylko łąki i piękna żwirowa droga na grobli.
Okazuje się, że most jest w remoncie w kompletnej rozbiórce, na domiar złego długo nie było stacji, a z paliwem bardzo krucho. Nie ma wyjścia trzeba nadłożyć drogi i wrócić się do mostu w Wiźnie i od tamtej strony przedostać się na narwiańskie łąki. Opłaciło się, lecimy fajną długą żwirówką rozjeżdżaną przez maszyny rolnicze podczas sianokosów.
Trzeba uważać bo w drodze są spore doły i walają się duże kamienie.Krajobraz stanowią łąki po horyzont gdzie nie gdzie poprzetykane pojedynczymi drzewami. Paliwa coraz mniej a my ciągle w głuszy, jak staniemy w polu to jako nawigator dostanę po uszach. Jaki szaleniec jest w stanie ułożyć w Polsce trasę tak, że przez 180km nie ma stacji benzynowej?
Opuszczamy łąki i pod górę, klucząc przez wioski wpadamy do Zambrowa. Dopadamy CPN i tankujemy do pełna. Waldziu i Krystian otrzepują się z grubej warstwy kurzu, wyglądali jakby z jakieś pustyni wrócili. Ja jestem czyściutki, jechałem z przodu. W zasadzie najlepsze chwile wypadu tu się kończą, dalej już tylko powrót do domu.
Najpierw DK 63, potem przez Kossów Lacki dojeżdżamy do Węgrowa. Już za Węgrowem zaczyna się robić tłoczno, wiadomo stolica się zbliża, do tego jeszcze jest niedziela wieczór. Krystian odbija pod Mińskiem na A2 i leci do Wa-wy, a raczej jak się potem okazało nie leci, tylko przeciska przez permanentny zastój drogowy. My z Waldziem szczęśliwie docieramy do domu po długotrwałej, już nocnej, walce na DK50.
MAPA: Dzień pierwszy – na Roś!
Wyświetl większą mapę
MAPA: Dzień drugi – mazurski objazd
Wyświetl większą mapę
MAPA: Dzień trzeci – powrót
Wyświetl większą mapę