Jeżeli przyjrzymy się rodzinie Ducati Monster, możemy dojść do wniosku, że Włosi postradali rozum. Trzy motocykle, które wyglądają identycznie muszą przecież identycznie jeździć, czyż nie? Otóż właśnie nie!796 stanowi model pośredni pomiędzy dedykowanym dla początkujących 696, a 1100 Evo, który na swoją nazwę modelową (monster z ang. – potwór) zdecydowanie zasłużył. Monstery stanowią też dla wielu osób pierwszy etap zetknięcia się z marką Ducati. Biorąc średniego Monstera do testu chcieliśmy uzyskać zatem odpowiedź na dwa pytania – czy jest sens posiadania trzech podobnych motocykli w ofercie oraz czy naked z Bolonii jest jakąś alternatywą dla takich sprzętów jak
Suzuki GSR 750 czy
Yamaha FZ8.
GENEZA
W skrócie rzecz ujmując, 796 powstało przez rozwiercenie silnika z mniejszego modelu i wsadzenie go w bardziej ambitne podwozie. Zwiększenie skoku tłoka spowodowało wzrost mocy o 7 KM, która dostępna jest prawie 1000 obrotów wcześniej. Poza tym, przepis na Monstera nie zmienił się od 1993 roku, kiedy to światło dzienne ujrzała pierwsza generacja. Dwa koła, wąska rama i temperamentny silnik. Dla niektórych taki zestaw wystarczy, bo czasem mniej znaczy więcej.
WYGLĄD
Trzeba przyznać, że 796 jest po prostu piękny. Wyobraźcie sobie nowoczesne połączenie wyścigówki bez owiewek i cafe racera – oto stoi przed Wami Monster. Podwójny układ wydechowy, jednoramienny wahacz, wyeksponowana kratownicowa rama, a dodatkowo milion stylistycznych smaczków. Nawet takie detale jak wspornik pod tablicę rejestracyjną czy kierunkowskazy są naprawdę ładne, w przeciwieństwie do japońskich odpowiedników, które nie wzbudzają zachwytu. Oczywiście maniacy Ducati i tak połowę rzeczy za chwilę wymienią na akcesoria Rizomy, ale trzeba przyznać, że Włosi jak już się do czegoś dotkną, robią to estetycznie. Praktycznie od każdej strony Dukata można oglądać i podziwiać, a przecież mamy do czynienia z motocyklem stanowiącym wstęp do oferty, a nie z modelem flagowym.
ZA KIEROWNICĄ
Jeżeli jesteś przyzwyczajony do pozycji i ergonomii, jaką oferują uniwersalne, bezpłciowe Japończyki, siadając za sterami Ducata z pewnością powiesz… no jest hardcore! Nisko osadzona kierownica i wysoko podciągnięte podnóżki sprawiają, że od wrażeń rodem ze sportowych sprzętów dzieli nas naprawdę niewiele. Poczucie bezkompromisowości potęguje jeszcze widok zza kierownicy, gdzie wydaje się, że poza zegarami nie ma już niczego więcej. Jeżeli porządnie nie wychylimy się do przodu, nie dostrzeżemy ani reflektora, ani koła. Zegary i owiewka są tak minimalistyczne, że wydają się przez przypadek założone od modelu zabawki.
Będąc już przy wskaźnikach, dla mnie są absolutną porażką przy czym zaznaczam, że jestem zdecydowanym przeciwnikiem cyfrowych obrotomierzy w jakiejkolwiek formie. Wskazanie prędkościomierza rodem z pierwszych zegarków Casio jest świetnym pomysłem, jeden rzut oka i już znamy swoją prędkość. Obrotomierz to zupełnie inna sprawa, tu potrzebujemy dobrej skali i punktów odniesienia, a rozwiązanie Ducati nie daje ani jednego, ani drugiego. Reszta kontrolek i przycisków jest rozmieszczona poprawnie i intuicyjnie, a króluje wśród nich mocna dioda informująca nas, że właśnie wyciskamy z silnika ostatnie soki.
Jedynym elementem codziennej obsługi, który Włosi spieprzyli to lusterka. Trudno je ustawić, mało w nich widać, a na dodatek w pierwszych egzemplarzach lubiły pękać i się rozkręcać. Później temat poprawiono, przynajmniej w naszym egzemplarzu powyższe problemy nie wystąpiły.